niedziela, 10 lipca 2016

Wiśniowa sobota...

Przerobiłam wczoraj ok. 11 kg wiśni. Ponieważ nie robię kompotów, całość musiałam wydrukować. Dzieciaki mocno mi pomogły i w pestkowaniu i w sprzataniu łazienki (A. ), gdy ja siedzialam w klejącej kuchni, całej popryskanej wiśniowym sokiem...


Zrobiłam:
* wiśnie w rumie,
* nalewkę wiśniowa,
* dżem - galaretkę,
* dżem - konfiturę z czekoladą,
* zwykły tradycyjny dżem powstały z wiśni       po zlaniu soku,
* sok.

czwartek, 23 czerwca 2016

Tatuś..

Mój... Nigdy nie nazywany ojcem, zawsze Tatusiem. Teść to tato, tato to Tatuś.
Kolejny rok jest z nami, nasza tykająca bomba zegarowa...

piątek, 17 czerwca 2016

środa, 1 czerwca 2016

...

Mój balkon niestety nie wygląda tak, jak powinien i w najmniejszym nawet stopniu nie przypomina tego, co sobie zaplanowałam i wymyśliłam...





I pomimo tego, że otaczam się kwiatkami i próbuję dopuszczać do siebie same dobre myśli i pozytywne emocje, to jedynak żal mi utraconych marzeń. Po prostu były pewne plany i marzenia, ba, nawet decyzje, i okazało się w ciągu dwóch dni, że one nieważne są, że nie mają znaczenia dla nikogo oprócz mnie...
Na ich miejsce weszły nowe plany i decyzje. Zupełnie nie moje, zupełnie mi obce, ale rzekomo bardzo mocno korzystne dla przyszłości mojego T.
Chyba powinnam się cieszyć, że w końcu jest szansa, że los T. się odmieni, a jego droga zawodowa będzie pełna satysfakcji i spelnienia, ale nie potrafię... Nie jestem w stanie się cieszyć, bo jestem w żałobie po usmierconych nagle i bez ostrzeżenia... marzeniach... Marzeniach o wolnosci, przestrzeni, ziemi, powietrzu, drzewach, kwiatach, ogrodzie, baseniku rozstawionym na podworzu na wakacyjny czas, leżaku w cieniu wielkiego drzewa, bosych stopach na mokrej porannej rosie, kawie pitej na ganku lub jego schodach, marzeniach o moim DOMU z kawałkiem ziemi...


**************
Dzisiaj Dzień Dziecka.
 Moje dzieci są siłą napędową mojego życia...

Niedzielne popoludnie spędziliśmy na rowerach. Było fajnie...

czwartek, 26 maja 2016

...

Wczorajszy wieczór spędziłam "topiąc smutki w butelce wódki"...
Jestem wdzięczna Bogu, że mam taką osobę, której zawsze chce się słuchać moich żali...

Bo jestem pełna żalu...
Bo się na kimś zawiodłam...
Bo bliscy ludzie okazali się być inni niż przez 15 lat myślałam...
Bo zaplanowali naszą najbliższą przyszłość, nie patrząc na to że nasze plany były zgoła inne...
Bo okazało się, że "zua kobieta jestem", bo nie zgadzam się na wszystko bezwarunkowo, a powinnam nawet wdzięczna być...
Bo okazało się, że ja o tych wszystkich planach nie zostałam poinformowana, bo mnie to "nie dotyczy"...
Bo zwyczajnie przykro mi jest i smutno...

*********
Zawsze powtarzam, że jutro jest nowy dzień, a rankiem problemy wydają się jakby mniejsze niż nocą. Tym razem to się nie potwierdziło. Nastał ranek, nowy dzień, nowe nadzieje, a ja wciąż czuję się źle...
Wybieramy się na Mszę Św. i procesję, więc jakoś muszęu się jakoś ogarnąć i pozbyć się tych żali...

niedziela, 22 maja 2016

Pierwsza Komunia Święta...

Miesiące rozterek, rozmyślań, przygotowań i modlitwy... Wszystko to doprowadziło do tego momentu, w którym teraz jesteśmy, czyli zarówno W, jak i jego młodsza siostra A. mogą w pełni uczestniczyć we Mszy Świętej, przyjmując do swoich serduszek Pana Jezusa...

*************




W niedziele wszystko udało się idealnie, dzieci szczęśliwe i radosne... Chcę wierzyć, że zdołałam wpoić im, co, a raczej KTO jest w tym dniu dla nich najważniejszy...
Pogoda wymarzona, choć było zimno, ale ani deszcz ani wiatr nie narzucił nam konieczności ubierania dodatkowych kurtek czy pelerynek. Nie było duszno, ani gorąco - było optymalnie...
Przybyły całe nasze rodziny oprócz drugich połówek moich chłopaków, bo one miały taką sama uroczystość u dziecka swojego brata, więc rodziny podzieliły się po połowie, żeby nikt nie czuł się gorszego sortu:) 
Wszystko wyglądało tak, jak uważałam, że powinno wyglądać. Leniwy bezstresowy niedzielny poranek i później powolne zbieranie się do wyjścia. Fryzura A., fryzura W, alby, błogosławieństwo i w drogę. W kościele byliśmy pół godziny wcześniej - i dobrze, dzięki temu oboje mogliśmy zająć miejsce siedzące. Cały kościół pękał w szwach. Trzymałam miejsce dla moich rodziców, bo bałam się, że jak przyjadą później to już nie będą mieli możliwości usiąść, a to byłby dramat, zwłaszcza dla schorowanego Taty. Na szczęście też byli wcześniej i spokojnie sobie usiedli, gdzie chcieli. 
Siedzieliśmy z T. trochę z tyłu i raczej musiałam mocno szyję wyciągać żeby swoje dzieciaczki czasem widzieć. Najważniejszy moment widziałam. A po nim ich szczęśliwe buzie... I moja szczęśliwa twarz i oczy pełne łez wzruszenia i jakiejś takiej tkliwości... Niesamowite przeżycie dla matki...
Potem zdjęcia. Tak jak chciałam - z rodzicami, z dziadkami i z chrzestnymi... 
I na obiadek. Ok. 16.30 byliśmy w domu. Mój T. usnął siedząc w fotelu, przy włączonym meczu, a my z dziećmi wracaliśmy jeszcze do tego co właśnie kilka godzin wcześniej się działo, rozpakowaliśmy prezenty i dzień nieubłaganie zmierzał do końca... Piękny, niepowtarzalny dzień. Chcę wierzyć , że na długi czas najpiękniejszy dzień w  życiu moich dzieci.
A od poniedziałku Biały Tydzień. Bardzo szybko minął... Praca, szkoła, szybciutko ze szkoły do domu coś przekąsić i do kościoła. We środę była pielgrzymka dziekczynna do Ś. W. , a tam msza, potem ognisko, kiełbaski i zabawa na placu zabaw. Bardzo miło spędzony dzień.
W piątek zakończenie Białego Tygodnia, poświęcenie pamiątek i ...pranie alb.

A dziś kolejna rodzinna uroczystość - Pierwsza Komunia Święta mojego bratanka B.
Było idealnie...


        

czwartek, 12 maja 2016

Moja majowa Dziewczynka...

Dziś moja A. kończy 8 lat.
Wracam pamięcią do 12 maja 2008 r. Było cieplutko i słonecznie, a ja już od kilku dni żyłam w oczekiwaniu, że może jutro... Mój dr skutecznie gasił mój zapał, choć ja też sama wiedziałam, że im dłużej uda się zwlekać tym lepiej.
A. Przyszła na swiat 8 lat i 10 minut temu...

Kocham Cię bezgranicznie moja Majowa Panienko !


piątek, 6 maja 2016

Bóg nigdy nie mruga...

Jeszcze cieplutka. Dziś przypomniałam sobie o niej i od razu, po pracy, nabyłam...
Przeczytałam dosłownie kilka stron, smażąc nalesniki, i już mi się podoba...

poniedziałek, 2 maja 2016

Wianek... jeszcze nie komunijny...

Muszę w końcu sfinalizować sprawę wianka komunijnego A. Od kilku tygodni leży bidulek i czeka zanim raczę znowu się za niego zabrać. Jakoś nie mam pomysłu, jak zrobić tył. Wymyśliłam, żeby tam jakieś wstążki i spiraliki szydelkowe opadały na włosy.

A zamiast tego w miedzyczasie zrobiłam szybki wianek na ścianę z tkaniny lnianej i szydełkowych i tekstylnych kwiatków...


Podstawę wianka stanowi stelaż z siana. Jeszcze jesienią Mama ukręciła mi cztery o różnym obwodzie.
Lniana tkanina ma chyba ze100 lat. Jest to część posagu mojej Mamy. Babcia N. wyprodukowała ją sama, od zasiania nasionka lnu do utkania tkaniny z własnoręcznie obrobionej lnianej słomy i uprzędnietej nitki.

*****************

W sobotę zrobiłam dzień zakupów przedkomunijnych i nie tylko.  Pomimo mojej ogromnej niechęci do "szopingu" nie dało się już dłużej odkładać tego w czasie.
Jeszcze tylko drobiazgi zostały typu skarpetki i koszulki pod alby...
Dzisiaj z kolei wybieramy się na rajd po rodzinie. Będziemy zapraszać...

wtorek, 26 kwietnia 2016

Po prostu koci świat...

Świat mojej A.







Wszystkie kotki powstały w zeszłym roku.
A dzisiaj "dziewczyny" razem odrabiały lekcje


niedziela, 24 kwietnia 2016

Straszeni długie są niedzielne poranki, gdy idzie się do kościoła na 12. My zawsze chodzimy na 10 ale teraz do czasu Pierwszej Komunii Świętej dzieci komunijne mają swoją mszę na 12.
Dzisiaj T. na zawodach więc cały dzień jesteśmy we trójkę...
Wczoraj zrobiłam rewolucję u dzieci w pokoju. Wywaliłam w końcu stare ćwiczenia z poprzednich klas, a nawet u A. w biurku były jeszcze "pamiątki" z przedszkola. Pozdejmowałam stare rysunki ii mocno nieaktualne zdjęcia ze ścian i powiesiłam nowe. Chciałam uporządkować kosz z maskotkami ale niestety uzyskałam zgodę na wyrzucenie tylko pojedynczych sztuk, więc w zasadzie nic nie ubyło ...

********************

Jakiś czas temu przywiozłam z domu rodzinnego 3 gliniane dzbany. Jeden mniejszy i w najlepszym stanie i dwa większe w gorszym. Ten mały niestety stluklam w zeszło lato na balkonie. Drugi stoi w kuchni z suszonymi kłoskami i kwiatami, a trzeci był tak brzydki, że aż niezwykły. Jednak przed świętami malując puszki do ozdabiania decu, postanowiłam potraktować białą farbą i ten najbrzydszy dzbanek. Postanowiłam ozdobić go jakimś fajnym wzorkiem z serwetki ale nic mi do niego nie pasowało. Pozostał biały i naprawdę coraz bardziej dochodzę do wniosku że żadne wzorki mi nie potrzebne.
O taki był brzydal:



 Zyskałam nowy biały wazon na kwiaty:





sobota, 23 kwietnia 2016

Będę babcią...

... cioteczną:)
Moja brataniczka M. i jej mąż B. spodziewają się dziecka. Czuję podekscytowanie i jakieś takie podniecenie tym nowym życiem w naszej rodzinie... 
M. będzie fantastyczną mamą...

niedziela, 17 kwietnia 2016

Wreszcie...

...ciepło. Dla mnie to wiąże  się z możliwością korzystania z balkonu. Uwielbiam takie dni, jak dziś. Leniwy niedzielny poranek. Nikt nigdzie się nie śpieszy. Wyjątkowo wszyscy jesteśmy w domu. Zwykle T. jest na rybach, a dzisiaj chyba postanowił się wyspać.
Do kościoła idziemy dopiero na 12, bo jest to msza dla "pierwszokomunistow", a ja mam takich w domu aż dwoje:)
W zeszłym roku o tej porze mój balkonik był już porządnie zasadzony. Teraz niestety nie miałam do tego głowy, a wczoraj po telefonie Mamy, że Tato źle się czuje również zabrakło mi chęci i zapału, choć plany były.



 Ostatnimi czasy jakoś nie mogę ogarnąć się sama ze sobą, jakoś tak coś mnie przytłacza i zwyczajne ciężko mi i po prostu źle. Wczoraj dla poprawy nastroju kupiłam sobie nowy kubek. To już się powoli staje tradycją że kupuję sobie kubki na lepszy nastrój...


Udało mi się wczoraj zmusić do czegoś co miałam na sobotę zaplanowane, a mianowicie przebranie szafy. 3 reklamówy powędrowały do kontenera na odzież, aż poczułam się lżejsza, jakbym nie szafę odchudziła, a siebie...
Już jakiś czas temu zauważyłam, że jak mam bajzel w głowie, to i w szafie syf. I odwrotnie. 
Została jeszcze szafa dzieci, też nieźle zawalona szmatami, choć tam staram się w miarę regularnie wszystko przebierać i co za małe przekazuję dalej - do niedawna do Domu Samotnej Matki, a od jakiegoś czasu do znajomych teściów, gdzie też jest dziewczynka i chłopaczek.

PS. Strasznie się zaczyna chmurzyć. Niepotrzebnie pochwaliłam dzień przed zachodem słońca...

wtorek, 5 kwietnia 2016

Jest czas na śmiech i na łzy *

Niezwykłe zawiłości życia...
W niedzielę i wczoraj chodziłam z głową w chmurach - dobrze mi było...
Dzisiaj przeważają zupełnie inne emocje.
Mój Tatusiek jest w szpitalu. Mama wezwała w nocy pogotowie, które zabrało go na SOR. Po 9 byliśmy już z J. u niego. Ma zapalenie płuc, tzn jedynego płuca jakie posiada. Oprócz tego Tato kilka dni temu ogłuchł. Jest zupełnie głuchy.
Cała jestem pełna niefajnych myśli i złych przeczuć (choć nie wierzę w przeczucia).
Traktowanie pacjenta i jego rodziny w tym szpitalu jest w najgorszym z możliwych standardów. No Leśna Góra, to to na pewno nie jest...

Po powrocie z S. szybko odebrałam dzieci, bo na na 17 mieliśmy pierwszokumunijne spotkanie- próbę. A tu znów móc dobrych myśli i emocji...

Na jutro jeszcze musiałam wziąć urlop, bo muszę i chcę jechać do S. Chcę wziąć z onkologii wyniki z Tk i Usg i zawieść do szpitala, żeby mogli siebie porównać i przestali straszyć mnie przerzutami, a zajęli się leczeniem tego, co trzeba...

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Czyste serduszka...

moich dzieci...
Wczoraj moje dzieci przystąpiły pierwszy raz w życiu do Sakramentu Pokuty. Bardzo mnie cieszy takie podejście, że najpierw, dużo wczesniej,  dzieciaczki mają pierwszą spowiedź, a potem na spokojnie już wiedząc czego się spodziewać, mają drugą spowiedź w maju, przed samą Komunią...
Całe wydarzenie jest niesamowitym przeżyciem. Dla mnie jako rodzica, to po prostu coś niezwykłego.
Dla dzieci za pierwszym razem, to przede wszystkim dużo stresu, ale też radości z tego, że poradziły, podołały i mają teraz czyste serduszka...
Jestem dumna, zwłaszcza z córki, bo ona jest bardzo wrażliwa i ogromnie przeżywa różne nowe sytuacje.
Na początku roku szkolnego, jak tylko zdecydowałam się puścić ją wcześniej do Komunii, to strasznie się bałam, że nie podoła takim zwykłym sytuacjom, jak właśnie spowiedź. Nawet, w sumie, cały czas się wahalam, czy nie odpuścić i niczego nie przyspieszać.
Potem jakoś tak od początku roku nabrałam wewnętrznego przekonania, że dobrze robię i mam na to błogosławieństwo z Góry...
Teraz, to czuję jedynie radość i ciężar odpowiedzialności, jak dobrze ukształtować ich sumienia i podejście do Boga, wiary i Kościoła...
Smuci mnie jedynie reakcja osób trzecich ( nie najbliższej rodziny), na moją informację, że puszczam A. do wcześniejszej Komunii Świętej. A mianowicie reakcja jest jedna: "to teraz z głowy będziesz miała". Bardzo przykre... Że niby co mam mieć z głowy?




środa, 9 marca 2016

Dieta warzywno-owocowa c.d.

15 dzień. Jestem o 5 kg lżejsza i pełna zapału do dalszego oczyszczani. Ja to się jednak dobrze czuje, jak mam wyraźnie określone zasady, co konkretnie mogę jeść, a czego nie. W ogóle dobrze mi z taką samodyscypliną. 
Jabłek wciąż jem za dużo, ale nie potrafię sie ograniczyć. Uwielbiam jabłka...

______________________
Dzisiaj było zebranie w szkole. Jaka ja jestem szczęśliwa, że ten dylemat czy zostawić dziecko w I klasie, czy też normalnie posłać do  II zupełnie mnie nie dotyczy. Byłam na zebranie jako matka drugoklasistki, która poszła do szkoły w wieku 6 lat, czyli teoretycznie również mam prawo zostawic ją na kolejny rok w II klasie. Nad taką opcją nawet się nie zastanawiam, jednak naprawdę współczuję tym rodzicom, którzy mają dzieci w I klasie i stoją przed dylematem, czy pozostawić dziecko, czy nie...
Wnerwia mnie tylko to wiecznie podpieranie się DOBREM DZIECKA. Jedno jest pewne ani w tej reformie, ani w poprzedniej, tej ktora wysłała moje dziecko do szkoły w wieku 6 lat, napewno chodzi o wiele różnych rzeczy, ale żadna z tych rzeczy nie jest DOBREM DZIECKA...

wtorek, 1 marca 2016

Dieta warzywno - owocowa...

Dzisiaj 7 dzień. Jestem w szoku że dottwałam. Zaczynałam raczej niczego się nie spodziewając, z myślą, że nawet 1 dzień czy 2 na warzywach na pewno nie zaszkodzi...
Pierwszy dzień był harcorowy... Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek tak bolała mnie głowa, no i ta senność, nie do ogarnięcia. Ponieważ poczytałam wcześniej o tej diecie, wiedziałam, że to normalny objaw samooczyszczania się organizmu z toksyn, więc stwierdziłam,  że dam sobie 3 dni, jeśli po tym czasie ból nie ustąpi, to odpuszczę. Ale nie było takiej potrzeby. Już nastepnego dnia ból i senność były do zaakceptowania. Na trzeci dzień te objawy ustały, a ja zaobserwowałam niewielki spadek wagi. To mnie bardzo zmotywowało i postanowiłam przeciągnąć dietę jeszcze kilka dni. No i trwam. Niestety od razu na wstępie zrobiłam klika błędów w postaci zjedzonych pieczarek, dużej ilości jabłek i wypijania kilku kaw INKA dziennie... 
A z drugiej strony gdyby nie te jabłka i INKA, to chyba bym nie dała rady...
Przejście jakiejś oczyszczającej diety było już po prostu konieczne. Wieczne czułam się wzdęta i pozbawiona energii, do tego od dłuższego czasu zażywalam antybiotyk " na cerę", ,który mam wrażenie nic nie pomagał. Normalnie raczej unikam antybiotyków, ale zgodziłam się na takie leczenie będąc w desperacji, że mam prawie 40 lat i wiecznie "parchatą" i brzydką buzię. 
No i głównie przez tę cerę trwam i zamierzam trwać jeszcze przy warzywach...
Jak na razie, to cera wręcz mi się pogorszyła, a na brodzie wyskoczyło mi takie dziadostwo, że jestem pełna obaw, co będzie dalej, ale jednocześnie, wiem, że to prawdopodobnie również skutek oczyszczania się cery. 
W każdym razie zaryzykuję i jeszcze troche pociągne tę dietę...

czwartek, 25 lutego 2016

Coś się kończy, coś się zaczyna...

W minioną sobotę W. z A. sami wracali ze zbiórki zuchowej, czyli tak jakby ze szkoły, bo zbiórki w szkole są... 
Bardzo im się podobało- stwierdzili, że już zawsze chcą wracać ze zbiórki sami... 
Ja, matka panikara nie wytrzymałam i poszłam ich śledzić. Droga, moim zdaniem, nie jest jakaś wyjątkowo niebezpiczna, tylko ten tunel i przejście przez jezdnię pod domem napawa mnie strachem...
No, w każdym razie sledzilam ich z daleka, tak żeby broń Boże, mnie nie zauwazyli, idac inną, okrężną drogą i patrzyłam z rozrzewnieniem, jak podbiegaja co chwila, jak W. coś tłumaczy A. pokazując rączką, jak trzęsą im się pomponiki na czapkach, jak długo oczekują przed przejściem dla pieszych ...
Zuchy moje słodziaste...
O, i taka sytuacja... A dosłownie chwilę temu posyłałam W. do I klasy, pełna obaw, jak też ta moja mała maruda siebie poradzi. A teraz jest taki duży, taki madry i samodzielny. A. tylko dlatego zgodziła się wracać samodzielnie, bez mamy, że wiedziała, że z bratem jest bezpieczna.

niedziela, 14 lutego 2016

Chce mi się do pracy...

Niesamowite jest to, ale faktycznie po feryjnym tygodniu urlopu i tygodniu zwolnienia na chorobę A. chce mi się już wracac do pracy, choc przecież jej nie lubię. Chociaż może bardziej niż do pracy chciałabym żeby wróciła normalnośc, czyli cały ten utarty schemat dnia, tygodnia i w ogóle codzienośc jaką znam. 
Na szczęście A. już ok. i jutro idzie do szkoły po 3 tygodniowej przerwie. Też już się nie może doczekac, co również mnie dziwi bo ona nie lubi chodzic do szkoły...
Dzisiaj po Mszy Św. o 12.00 było krótkie spotkanie "pierwszokomunijne" z proboszczem i katechetką. Następne dopiero w niedzielę Miłosierdzia Bożego przy okazji piewszej spowiedzi dzieciaczków. Z obawą myślę o tym dniu. Boję się że A. zbytnio się zestresuje i wymięknie mi pod konfesjonałem, no ale zobaczymy - postaram sie nie martwic na zapas...

****************************

Jakiś czas temu A. zamówiła szydełkowego grzyba. Oczywicie miał byc konkretnie taki jak sobie zaplanowała...



Poniżej projekt:


Zgodnie z projektem grzybek miał byc w żółtym kapeluszu, czerwonym krawacie i z małą butelezką.
W trkcie prcy A. rozmyśliła się i zrezygnowała z kapelusza i buteleczki...


środa, 10 lutego 2016

"(...) prochem jesteś i w proch się obrócisz..."

Wydaję się, że tylko co, dosłownie chwilę temu pisałam na początek adwentu o radosnym oczekiwaniu, a tu już kolejny czas oczekiwania. Zupełnie innego, niż adwentowe...
W tym roku zrobiłam postanowienia wielkopostne. Raczej nie robię nigdy żadnych postanowień, bo potem strasznie frustruje mnie, to żem słaba i potrafię ich spełnić. Dwa postanowienia... Tak sobie to tłumaczę, że jedno to takie bardziej cielesne, a jedno duchowe. Oba są dla mnie nie lada wyzwaniem, choć zdaję siebie sprawę z tego, że dla wielu ludzi nie stanowią żadnego wyrzeczenia czy poświęcenia, a są normalną codziennością.
Natomiast wspólnie z dziećmi postanowilismy, że zamiast bajek będziemy czytać przed snem Pismo Święte... 
Będę niezwykle szczęśliwa, jeśli uda mi się dotrzymać tego, co zaplanowałam.

wtorek, 9 lutego 2016

Zebranie w nie naszej szkole...

No właśnie, nie naszej, tylko szkole będącej w rejonie naszej parafii.
Doświadczenie, przyznam, słabe. Dużo lepiej człowiek czuje się w gronie znanych sobie osob niż znanych, czasem tylko z widzenia podczas Mszy Świętej lub zupelnie nigdy nie widzianych, a przecież dla siebie nawzajem tworzących jakaś znaną na codzień społeczność. No więc niefajnie mi było na zebraniu. Jednak głównym powodem niefajności nie był powyższy dyskomfort. Bardziej było nie fajnie dlatego, że trudno mi było odpowiedzieć siebie na pytanie: o co chodzi? Bo ja to nastawiłam się,  że jakieś niezwykle istotne sprawy będą poruszane, oczywiście również organizacyjne, również finansowe, ale okazało się, że o wiele bardziej chodzi o to czy można sobie wybrać ramkę na obrazek- pamiątkę czy też nie można i wszyscy muszą mieć identyczne albo czy można będzie zgrać sobie wszystkie zdjecia z kościoła. Odpowiedzi na te i inne dziwne i błahe pytania oraz wybór wzoru pamiątki spośród chyba 5 możliwych, a także wybranie dnia tygodnia na spotkania (ja nie mogę bo mamy fortepian podobało mi się najbardziej), zajęło najwiecej czasu z tego trwającego 2 godziny zebrania. 
A i jeszcze fotograf - też długo zeszło, zanim kilka osób zadalo to samo pytanie uzyskując taką samą odpowiedź, bo zbyt zajęci byli gadaniem i nie sluchali poprzedniej odpowiedzi na identyczne pytanie...
 Ale... wszystko, co chciałam się dowiedzieć, się dowiedziałam, wszystko co potrzebowałam uzupełniać-uzupelnilam. Wiem komu i ile mam wpłacić skladki, wiem kiedy i jak odbędzie się pierwsza spowiedź (w niedzielę Miłosierdzia Bożego). Wiem kiedy i od kiedy zaczną się spotkania i próby. Wiem, że nie ma rękawiczek, torebek i ...świec. I wiem coś, czego nigdy głośno nie wypowiem przed dziećmi, że żałuję, że jednak nie zdecydowałam się na posłanie ich, wraz z dziećmi z ich klas do Pierwszej Komunii Świętej w parafii naszej szkoły, czyli poza naszą parafią...
A może tak tylko mi się wydaje, może to ze zmęczenia już nie mam jasności postrzegania sytuacji. A zmęczona jestem dniem dzisiejszym bardzo, chociaż jestem na zwolnieniu bo A. chora i "siedzę" z nią w domu.  Nabiegalam się jak głupia w te i nazad. Rano zostawilam dzieci same i pobiegłam do przychodni zanieść A. mocz do analizy. Chwilę po powrocie zaprowadziłam W. do szkoły i od razu wzielam A. lekcje, żeby potem za dużych zaległości nie miała. Po południu pobiegłam po W. do szkoły i potem migusiem w całkiem przeciwnym kierunku na zebranie... W miedzyczasie były inhalacje, syropki, oranzadki, gotowanie zupy i zastanawianie się jakie by sensowne postanowienie wielkopostne poczynić, bo przecież jutro Popielec...
Może sobie postanowię, żeby ludzi nie oceniać i nie irytować się tylko dlatego, że ktoś myśli inaczej i ma inne priorytety...

piątek, 5 lutego 2016

Ech, życie...

Ferie się skończyły. Nie ogarnęłam niczego, co sobie zaplanowałam. Mam poczucie zmarnowanego czasu i jakiegoś takiego kaca moralnego. Nie, to nie żaden kac, to zwyczajne, dobrze mi znane wyrzuty sumienia. Że nie wykorzystałam tych kilku wolnych dni na coś sensownego.
Miałam w planach m.in.:
1.Poćwiczyć z dziećmi zadania do Kangurka - to w jakimś tam minimalnym stopniu
 się udało,
2. Dopilnować żeby A. nauczyła się Uczynków miłosiernych i formułki spowiedzi - też tylko częściowo zrealizowane, 
3. Omówić i wyjaśnić dzieciom, co się dzieje podczas Mszy Świętej - nawet nie zaczelam...
4. Przerobić obie alby - W. nawet nie wypakowalam, A. zostało podłożyc dół i chyba uszyć nową halkę, bo ta ma jakiś taki poszarzały kolor. Jeszcze nie wiem, co zrobię...
5. Zrobić A. wianuszek- jeszcze sporo pracy zostało,
6.Przebrać szafę i wywalić niepotrzebne rzeczy do pojemnika - nawet nie zaczęłam,
7. Pokończyć wszystkie zaczete przeróbki krawieckie - nawet nie zaczęłam.
8. Spędzać dużo czasu z dziećmi - spędzałam mało...

Zamiast tego:
1. Wylegiwałam się długo,
2.Oglądałam wszystkie możliwe Kryminalne zagadki...
3. Piekłam, smażyłam i gotowałam...
4. Leniłam się na potęgę...
I niestety zrobiłam jeszcze jedną rzecz. Poszłam z dziećmi na basen. Niestety, bo na basenie byliśmy we środę, a od wczoraj wieczór A. goraczkuje i kaszle. Jestem pewna że to po basenie, bo A. wracała wtedy z niedosuszonymi włosami. No, i następna moja wtopa.
Wygarniam to teraz sobie leżąc u dzieci w pokoju, gdzie się tymczasowo przenioslam i nagladajac na A. żeby w porę dać jej Ibum, coby gorączka za wysoko nie skoczyła...
Ech, durna ja...


To jest dla mnie nowe doswiadczenie, że mogę dodać wpis z telefonu.

czwartek, 4 lutego 2016

Tłusty czwartek i... tłusta środa...

Chyba przez ostatni miesiąc nie zjadłam tyle kalorii, co przez ostatnie 2 dni.
Wczoraj postanowiłam zrobic pączki, że niby na dziś będą. Ostatni raz smażyłam pączki jakieś 15 lat temu. Wyszły spalone na wierzchu i surowe w środku. Skutecznie mnie to zniechęciło do dalszych prób. Wolałam z zazdrością i podziwem zajadac pączki, które podsyłała nam czasem moja teściowa.
Ale teraz pomyśałam "czemu nie" i zrobiłam ok. 20 pączków. Wyszły przepyszne. Zupełnie takie jak mojej teściowej. Naszprycowałam je różaną marmoladą, a częśc, na prośbę A., masłem czekoladowym. Dziś T. wziął 3 szt do pracy i na talerzu zostały 4 pączki, które pochłonęłam ja, bo dzieciaki wczoraj się przejadły...


No więc aby tradycji stało się zadośc i czwartrk był jednak tłusty, usmażyłam dzisiaj górę faworków. 
Teraz jak tak zerkam na talerz, to widzę że zostało jeszcze... trzy.

W życiu nie przyznam się do tego, że przez dwa dni karmiłam się i rodzinę mega niezdrowymi, tłustymi, mącznymi i słodkimi pączkami i chrustami... Dobrze, że są ferie i nie chodzę do pracy. W pracy E. - idealna kobieta, idealna żona i idealna matka idealnego dziecka - natychmiast wywołałaby we mnie poczucie winy, nawet gdybym tylko pokrótce wspomniała o swoich poczynaniach kulinarno-żywieniowych...
A ja? Ja jestem z siebie dumna. Pączki wyszły pyszne, mięciutkie i puszyste. Faworki rewelacyjne - pierwszy raz robiłam bez proszku do pieczenia, tylko pastwiąc się nad ciastem wałkiem w celu wbicia w niego pęcherzyków powietrza...  Prawie zrobiłam sobie pęcherze na dłoniach ale warto było...

 ******************************

Ferie dobiegają końca, a ja mam poczucie straconego czasu. Nie udało mi się zrobic nic z rzeczy, które sobie zaplanowałam. A plany były... o ho, ho... Szkoda gadac...

poniedziałek, 1 lutego 2016

szydełkowy wianuszek...

A właściwie dopiero jakaś taka jego wizja i zamysł. Zrobiłam stelaż z drucików florystycznych owiniętych ścisło sznurkiem satynowym. Doszyłam do niego zmarszczoną wstążeczkę szyfonową. Wydziergałam kwiatuszki z białej bawełny, tylko niestety gdy zaczęłam kombinowac, jakby tu te kwiatki dołączyc do reszty, to okazało się, że mają one za mało bieli w bieli i zwyczajnie taki odcień białego nie pasuję do szyfonowej wstążeczki. Wstążka jest śnieżnobiała, a kwiatki przy niej wyglądają jak brudne...
  
Poniżej widac tę różnicę bieli:

 Te 3 kwiatki z góry są gotowe do doszycia, niestety nie pasują kolorem.  Przejrzałam jeszcze raz swoje zapasy i znalazłam moteczek innego  białego kordonka, bez banderolki, który okazał się idealny. Trzy pojedyńcze kwiatuszki powyżej właśnie z niego są...
Na cały wianuszek potrzebuję ok 10 - 12 kwiatków. Wymyśliłam, żeby zrobic 2 rodzaje i umieścic na wianku naprzemiennie. Próbne dwa wyglądają tak:

Chyba na takich już poprzestanę, bo nie mam pomysłu na nic innego, a boję się żeby nie przedobrzyc...
W sumie to nawet sam stelaż ze wstążką wygląda fajnie:


Jakoś tak mocno kojarzy mi się z moim własnym wianuszkiem komunijnym, bo pamiętam że na nim to głównie tiul był...

niedziela, 24 stycznia 2016

decyzje...

Tydzień temu zamieściłam na miejskim portalu ogłoszenie o sprzedaży mieszkania. Od podjęcia decyzji o sprzedaży do zamieszczenia ogłoszenia minęło jakieś 3 tygodnie. Boję się po prostu tego. Boję się nieznanego, nowego doświadczenia. Dlatego moje ogłoszenie jest krótkie i chyba niezbyt zachęcające do skorzystania. Nie udało mi się od razu dodac fotek, więc tym bardziej jest nieciekawe. Tak się boję tych zmian, których przecież chcemy, ba ja marzę wręcz o nich od zawsze, ale jakoś strach naruszyc ten cały mechanizm naszego życia, który jednak od tych prawie 12 lat jakoś kręci tymi trybikami.
Decyzje zostały podjęte.
Miniony rok był pod znakiem decyzji - bardzo ważnych, mających wpływ na resztę naszego życia... Teraz już wola Boża... Wierzę, że wszystko nam się uda, a jak będzie trochę inaczej niż zaplanowaliśmy, to znaczy tylko tyle, że tak dla nas lepiej....


*********************************

Wczoraj byłam u Rodziców. Była cudna pogoda. Dzieciaki się wybawiły na  śniegu, a ja też nie umiałam odmówic  sobie zjechania z górki na sankach i worku wypchanym sianem. Dzieci pierwszy raz w życiu miały do czynienia z workiem do zjeżdżania po śniegu i nawet trzeba przyznac, że niezbyt wiedziały jak się do tego zabrac. Mój Tato musiał im POKAZAC... Wywalił się oczywiści i nabrała pełne buty śniegu. Moja Mamusia też zjeżdżała, też się wywaliła. Było tyle śmiechu...
Takie chwile chcę wspominac w gorszych okresach życia, których przecież jako smutna pesymistka stwarzam sobie ogrom... 
Było cudnie... 









*******************************

Dzisiaj pojechaliśmy do Teściów na obiad z okazji Dnia Babci i Dziadka. Było fajnie, rodzinnie i jak zwykle wesoło...

sobota, 9 stycznia 2016

Frywolitka, technika nie do ogarnięcia...

No dokładnie... Od wczorajszego wieczoru próbuję ponownie ogarnąc, o co chodzi we frywolitce. Jakiś czas temu kupiłam nawet czółenka i trochę coś tam zaczęłam plątac pierwsze słupki. Za pomocą filmików na YT,ofkors...
A wczoraj ... totalna porażka, supły jakieś i koślawe słupki. Odpuszczam. Nie nauczę się tego. Nie ma szans. Nie mam cierpliwości. 
Pokombinuję coś na szydełku...
Dlaczego tak się uparłam ?
Od kiedy zaczęły się jakiekolwiek myśli wokół I Komunii Świętej A, marzyłam, że wianek wykonam jej samodzielnie. Napatrzyłam się na cudne wianuszki frywolitkowe i postanowiłam, że właśnie taki chcę zrobic mojej córeczce. Znalazłam nawet w internecie odpowiednią instrukcję - wszystko jasno i dokładnie wyjaśnione, jak przysłowiowej krowie na miedzy... No. Więc do zrealizowania planu brakowało tylko umiejętności robienia frywolitki. Co to dla mnie? - myślę sobie - nie takie rzeczy ogarniałam. No. Skończyło się, jak już wyżej napisałam, więc odpuszczam i zamieniam czółenko na szydełko. Szydełkowe wianuszki też są śliczne, choc takie, jakby tu powiedziec, mniej ...eleganckie (?), delikatne (?).  Podążam więc w czeluście internetu wygrzebac jakieś fajne schematy na odpowiednie i pasujące kwiatuszki szydełkowe.