...był w piątek.
O 6.30 usłyszałam znajomy dźwięk telefonu - melodia mówiąca, że dzwoni Mama; zanim odebrałam wiedziałam, że coś się stało, bo Mama o takiej porze nigdy nie dzwoni, żeby sobie pogadac.
Tata ok. 3 w nocy zabrało pogotowie, po tym jak Mama znalazła go leżącego u niego w pokoju przy łóżku...
Kolejne godziny upływały pod hasłem "przerzut do mózgu".
Teraz po fakcie jakoś normalnie się o tym pisze, ale wtedy tysiące myśli, skojarzeń, różnych fatów, latania po internecie i szukania czegokolwiek na ten temat (tak nawiasem mówiąc to najgorsze co można zrobic). Ogólnie mega strach, czarne wizje przyszłości i watowe nogi - tak się czułam. Byłam w pracy cały dzień. Na miejscu u Tata, w S. był brat z bratową, a potem z moją Mamą. Byliśmy w ciągłym kontakcie telefonicznym. Wynik tomografii głowy miała byc po południu. W międzyczasie doszła do mnie wiadomośc, że jednej z koleżanek z pracy właśnie zmarł tata, że tylko co pobiegła do domu bo przed chwilą dostała taką wiadomośc... Świec Panie, nad jego duszą - biedna K.
Gdy zadzwonił brat byłam w drodze do domu - to nie przerzut... Ufffffffff...
Tata jest już w domu. Niezupełnie zdrów, bo wciąż boli go głowa - dostał tylko skierowanie do neurologa... Mama pewnie będzie czuwała przez kilka kolejnych nocy, czy aby wszystko u Tata ok.
Taki był piątek 17 kwietnia.
Ja byłam chodzącym stresem i nerwem.
Moja koleżanka K. chodzącym bólem i smutkiem.
A kolejna koleżanka wulkanem radości i szczęścia kibicując swojej córeczce w turnieju tanecznym...
Tyle piątków ile ludzi...
Niesamowite jest życie i jego przypadki...
Teraz cała jestem wdzięcznością - za to, co mam, za życie moje i moich najbliższych, za wszystko co mnie otacza, za ludzi wśród których przyszło mi życ...
Jestem szczęśliwa.
Nie umiem dziękowac ale przecież widzisz, że cała jestem dziękczynieniem, Panie...