czwartek, 25 lutego 2016

Coś się kończy, coś się zaczyna...

W minioną sobotę W. z A. sami wracali ze zbiórki zuchowej, czyli tak jakby ze szkoły, bo zbiórki w szkole są... 
Bardzo im się podobało- stwierdzili, że już zawsze chcą wracać ze zbiórki sami... 
Ja, matka panikara nie wytrzymałam i poszłam ich śledzić. Droga, moim zdaniem, nie jest jakaś wyjątkowo niebezpiczna, tylko ten tunel i przejście przez jezdnię pod domem napawa mnie strachem...
No, w każdym razie sledzilam ich z daleka, tak żeby broń Boże, mnie nie zauwazyli, idac inną, okrężną drogą i patrzyłam z rozrzewnieniem, jak podbiegaja co chwila, jak W. coś tłumaczy A. pokazując rączką, jak trzęsą im się pomponiki na czapkach, jak długo oczekują przed przejściem dla pieszych ...
Zuchy moje słodziaste...
O, i taka sytuacja... A dosłownie chwilę temu posyłałam W. do I klasy, pełna obaw, jak też ta moja mała maruda siebie poradzi. A teraz jest taki duży, taki madry i samodzielny. A. tylko dlatego zgodziła się wracać samodzielnie, bez mamy, że wiedziała, że z bratem jest bezpieczna.

niedziela, 14 lutego 2016

Chce mi się do pracy...

Niesamowite jest to, ale faktycznie po feryjnym tygodniu urlopu i tygodniu zwolnienia na chorobę A. chce mi się już wracac do pracy, choc przecież jej nie lubię. Chociaż może bardziej niż do pracy chciałabym żeby wróciła normalnośc, czyli cały ten utarty schemat dnia, tygodnia i w ogóle codzienośc jaką znam. 
Na szczęście A. już ok. i jutro idzie do szkoły po 3 tygodniowej przerwie. Też już się nie może doczekac, co również mnie dziwi bo ona nie lubi chodzic do szkoły...
Dzisiaj po Mszy Św. o 12.00 było krótkie spotkanie "pierwszokomunijne" z proboszczem i katechetką. Następne dopiero w niedzielę Miłosierdzia Bożego przy okazji piewszej spowiedzi dzieciaczków. Z obawą myślę o tym dniu. Boję się że A. zbytnio się zestresuje i wymięknie mi pod konfesjonałem, no ale zobaczymy - postaram sie nie martwic na zapas...

****************************

Jakiś czas temu A. zamówiła szydełkowego grzyba. Oczywicie miał byc konkretnie taki jak sobie zaplanowała...



Poniżej projekt:


Zgodnie z projektem grzybek miał byc w żółtym kapeluszu, czerwonym krawacie i z małą butelezką.
W trkcie prcy A. rozmyśliła się i zrezygnowała z kapelusza i buteleczki...


środa, 10 lutego 2016

"(...) prochem jesteś i w proch się obrócisz..."

Wydaję się, że tylko co, dosłownie chwilę temu pisałam na początek adwentu o radosnym oczekiwaniu, a tu już kolejny czas oczekiwania. Zupełnie innego, niż adwentowe...
W tym roku zrobiłam postanowienia wielkopostne. Raczej nie robię nigdy żadnych postanowień, bo potem strasznie frustruje mnie, to żem słaba i potrafię ich spełnić. Dwa postanowienia... Tak sobie to tłumaczę, że jedno to takie bardziej cielesne, a jedno duchowe. Oba są dla mnie nie lada wyzwaniem, choć zdaję siebie sprawę z tego, że dla wielu ludzi nie stanowią żadnego wyrzeczenia czy poświęcenia, a są normalną codziennością.
Natomiast wspólnie z dziećmi postanowilismy, że zamiast bajek będziemy czytać przed snem Pismo Święte... 
Będę niezwykle szczęśliwa, jeśli uda mi się dotrzymać tego, co zaplanowałam.

wtorek, 9 lutego 2016

Zebranie w nie naszej szkole...

No właśnie, nie naszej, tylko szkole będącej w rejonie naszej parafii.
Doświadczenie, przyznam, słabe. Dużo lepiej człowiek czuje się w gronie znanych sobie osob niż znanych, czasem tylko z widzenia podczas Mszy Świętej lub zupelnie nigdy nie widzianych, a przecież dla siebie nawzajem tworzących jakaś znaną na codzień społeczność. No więc niefajnie mi było na zebraniu. Jednak głównym powodem niefajności nie był powyższy dyskomfort. Bardziej było nie fajnie dlatego, że trudno mi było odpowiedzieć siebie na pytanie: o co chodzi? Bo ja to nastawiłam się,  że jakieś niezwykle istotne sprawy będą poruszane, oczywiście również organizacyjne, również finansowe, ale okazało się, że o wiele bardziej chodzi o to czy można sobie wybrać ramkę na obrazek- pamiątkę czy też nie można i wszyscy muszą mieć identyczne albo czy można będzie zgrać sobie wszystkie zdjecia z kościoła. Odpowiedzi na te i inne dziwne i błahe pytania oraz wybór wzoru pamiątki spośród chyba 5 możliwych, a także wybranie dnia tygodnia na spotkania (ja nie mogę bo mamy fortepian podobało mi się najbardziej), zajęło najwiecej czasu z tego trwającego 2 godziny zebrania. 
A i jeszcze fotograf - też długo zeszło, zanim kilka osób zadalo to samo pytanie uzyskując taką samą odpowiedź, bo zbyt zajęci byli gadaniem i nie sluchali poprzedniej odpowiedzi na identyczne pytanie...
 Ale... wszystko, co chciałam się dowiedzieć, się dowiedziałam, wszystko co potrzebowałam uzupełniać-uzupelnilam. Wiem komu i ile mam wpłacić skladki, wiem kiedy i jak odbędzie się pierwsza spowiedź (w niedzielę Miłosierdzia Bożego). Wiem kiedy i od kiedy zaczną się spotkania i próby. Wiem, że nie ma rękawiczek, torebek i ...świec. I wiem coś, czego nigdy głośno nie wypowiem przed dziećmi, że żałuję, że jednak nie zdecydowałam się na posłanie ich, wraz z dziećmi z ich klas do Pierwszej Komunii Świętej w parafii naszej szkoły, czyli poza naszą parafią...
A może tak tylko mi się wydaje, może to ze zmęczenia już nie mam jasności postrzegania sytuacji. A zmęczona jestem dniem dzisiejszym bardzo, chociaż jestem na zwolnieniu bo A. chora i "siedzę" z nią w domu.  Nabiegalam się jak głupia w te i nazad. Rano zostawilam dzieci same i pobiegłam do przychodni zanieść A. mocz do analizy. Chwilę po powrocie zaprowadziłam W. do szkoły i od razu wzielam A. lekcje, żeby potem za dużych zaległości nie miała. Po południu pobiegłam po W. do szkoły i potem migusiem w całkiem przeciwnym kierunku na zebranie... W miedzyczasie były inhalacje, syropki, oranzadki, gotowanie zupy i zastanawianie się jakie by sensowne postanowienie wielkopostne poczynić, bo przecież jutro Popielec...
Może sobie postanowię, żeby ludzi nie oceniać i nie irytować się tylko dlatego, że ktoś myśli inaczej i ma inne priorytety...

piątek, 5 lutego 2016

Ech, życie...

Ferie się skończyły. Nie ogarnęłam niczego, co sobie zaplanowałam. Mam poczucie zmarnowanego czasu i jakiegoś takiego kaca moralnego. Nie, to nie żaden kac, to zwyczajne, dobrze mi znane wyrzuty sumienia. Że nie wykorzystałam tych kilku wolnych dni na coś sensownego.
Miałam w planach m.in.:
1.Poćwiczyć z dziećmi zadania do Kangurka - to w jakimś tam minimalnym stopniu
 się udało,
2. Dopilnować żeby A. nauczyła się Uczynków miłosiernych i formułki spowiedzi - też tylko częściowo zrealizowane, 
3. Omówić i wyjaśnić dzieciom, co się dzieje podczas Mszy Świętej - nawet nie zaczelam...
4. Przerobić obie alby - W. nawet nie wypakowalam, A. zostało podłożyc dół i chyba uszyć nową halkę, bo ta ma jakiś taki poszarzały kolor. Jeszcze nie wiem, co zrobię...
5. Zrobić A. wianuszek- jeszcze sporo pracy zostało,
6.Przebrać szafę i wywalić niepotrzebne rzeczy do pojemnika - nawet nie zaczęłam,
7. Pokończyć wszystkie zaczete przeróbki krawieckie - nawet nie zaczęłam.
8. Spędzać dużo czasu z dziećmi - spędzałam mało...

Zamiast tego:
1. Wylegiwałam się długo,
2.Oglądałam wszystkie możliwe Kryminalne zagadki...
3. Piekłam, smażyłam i gotowałam...
4. Leniłam się na potęgę...
I niestety zrobiłam jeszcze jedną rzecz. Poszłam z dziećmi na basen. Niestety, bo na basenie byliśmy we środę, a od wczoraj wieczór A. goraczkuje i kaszle. Jestem pewna że to po basenie, bo A. wracała wtedy z niedosuszonymi włosami. No, i następna moja wtopa.
Wygarniam to teraz sobie leżąc u dzieci w pokoju, gdzie się tymczasowo przenioslam i nagladajac na A. żeby w porę dać jej Ibum, coby gorączka za wysoko nie skoczyła...
Ech, durna ja...


To jest dla mnie nowe doswiadczenie, że mogę dodać wpis z telefonu.

czwartek, 4 lutego 2016

Tłusty czwartek i... tłusta środa...

Chyba przez ostatni miesiąc nie zjadłam tyle kalorii, co przez ostatnie 2 dni.
Wczoraj postanowiłam zrobic pączki, że niby na dziś będą. Ostatni raz smażyłam pączki jakieś 15 lat temu. Wyszły spalone na wierzchu i surowe w środku. Skutecznie mnie to zniechęciło do dalszych prób. Wolałam z zazdrością i podziwem zajadac pączki, które podsyłała nam czasem moja teściowa.
Ale teraz pomyśałam "czemu nie" i zrobiłam ok. 20 pączków. Wyszły przepyszne. Zupełnie takie jak mojej teściowej. Naszprycowałam je różaną marmoladą, a częśc, na prośbę A., masłem czekoladowym. Dziś T. wziął 3 szt do pracy i na talerzu zostały 4 pączki, które pochłonęłam ja, bo dzieciaki wczoraj się przejadły...


No więc aby tradycji stało się zadośc i czwartrk był jednak tłusty, usmażyłam dzisiaj górę faworków. 
Teraz jak tak zerkam na talerz, to widzę że zostało jeszcze... trzy.

W życiu nie przyznam się do tego, że przez dwa dni karmiłam się i rodzinę mega niezdrowymi, tłustymi, mącznymi i słodkimi pączkami i chrustami... Dobrze, że są ferie i nie chodzę do pracy. W pracy E. - idealna kobieta, idealna żona i idealna matka idealnego dziecka - natychmiast wywołałaby we mnie poczucie winy, nawet gdybym tylko pokrótce wspomniała o swoich poczynaniach kulinarno-żywieniowych...
A ja? Ja jestem z siebie dumna. Pączki wyszły pyszne, mięciutkie i puszyste. Faworki rewelacyjne - pierwszy raz robiłam bez proszku do pieczenia, tylko pastwiąc się nad ciastem wałkiem w celu wbicia w niego pęcherzyków powietrza...  Prawie zrobiłam sobie pęcherze na dłoniach ale warto było...

 ******************************

Ferie dobiegają końca, a ja mam poczucie straconego czasu. Nie udało mi się zrobic nic z rzeczy, które sobie zaplanowałam. A plany były... o ho, ho... Szkoda gadac...

poniedziałek, 1 lutego 2016

szydełkowy wianuszek...

A właściwie dopiero jakaś taka jego wizja i zamysł. Zrobiłam stelaż z drucików florystycznych owiniętych ścisło sznurkiem satynowym. Doszyłam do niego zmarszczoną wstążeczkę szyfonową. Wydziergałam kwiatuszki z białej bawełny, tylko niestety gdy zaczęłam kombinowac, jakby tu te kwiatki dołączyc do reszty, to okazało się, że mają one za mało bieli w bieli i zwyczajnie taki odcień białego nie pasuję do szyfonowej wstążeczki. Wstążka jest śnieżnobiała, a kwiatki przy niej wyglądają jak brudne...
  
Poniżej widac tę różnicę bieli:

 Te 3 kwiatki z góry są gotowe do doszycia, niestety nie pasują kolorem.  Przejrzałam jeszcze raz swoje zapasy i znalazłam moteczek innego  białego kordonka, bez banderolki, który okazał się idealny. Trzy pojedyńcze kwiatuszki powyżej właśnie z niego są...
Na cały wianuszek potrzebuję ok 10 - 12 kwiatków. Wymyśliłam, żeby zrobic 2 rodzaje i umieścic na wianku naprzemiennie. Próbne dwa wyglądają tak:

Chyba na takich już poprzestanę, bo nie mam pomysłu na nic innego, a boję się żeby nie przedobrzyc...
W sumie to nawet sam stelaż ze wstążką wygląda fajnie:


Jakoś tak mocno kojarzy mi się z moim własnym wianuszkiem komunijnym, bo pamiętam że na nim to głównie tiul był...