czwartek, 4 lutego 2016

Tłusty czwartek i... tłusta środa...

Chyba przez ostatni miesiąc nie zjadłam tyle kalorii, co przez ostatnie 2 dni.
Wczoraj postanowiłam zrobic pączki, że niby na dziś będą. Ostatni raz smażyłam pączki jakieś 15 lat temu. Wyszły spalone na wierzchu i surowe w środku. Skutecznie mnie to zniechęciło do dalszych prób. Wolałam z zazdrością i podziwem zajadac pączki, które podsyłała nam czasem moja teściowa.
Ale teraz pomyśałam "czemu nie" i zrobiłam ok. 20 pączków. Wyszły przepyszne. Zupełnie takie jak mojej teściowej. Naszprycowałam je różaną marmoladą, a częśc, na prośbę A., masłem czekoladowym. Dziś T. wziął 3 szt do pracy i na talerzu zostały 4 pączki, które pochłonęłam ja, bo dzieciaki wczoraj się przejadły...


No więc aby tradycji stało się zadośc i czwartrk był jednak tłusty, usmażyłam dzisiaj górę faworków. 
Teraz jak tak zerkam na talerz, to widzę że zostało jeszcze... trzy.

W życiu nie przyznam się do tego, że przez dwa dni karmiłam się i rodzinę mega niezdrowymi, tłustymi, mącznymi i słodkimi pączkami i chrustami... Dobrze, że są ferie i nie chodzę do pracy. W pracy E. - idealna kobieta, idealna żona i idealna matka idealnego dziecka - natychmiast wywołałaby we mnie poczucie winy, nawet gdybym tylko pokrótce wspomniała o swoich poczynaniach kulinarno-żywieniowych...
A ja? Ja jestem z siebie dumna. Pączki wyszły pyszne, mięciutkie i puszyste. Faworki rewelacyjne - pierwszy raz robiłam bez proszku do pieczenia, tylko pastwiąc się nad ciastem wałkiem w celu wbicia w niego pęcherzyków powietrza...  Prawie zrobiłam sobie pęcherze na dłoniach ale warto było...

 ******************************

Ferie dobiegają końca, a ja mam poczucie straconego czasu. Nie udało mi się zrobic nic z rzeczy, które sobie zaplanowałam. A plany były... o ho, ho... Szkoda gadac...