wtorek, 9 lutego 2016

Zebranie w nie naszej szkole...

No właśnie, nie naszej, tylko szkole będącej w rejonie naszej parafii.
Doświadczenie, przyznam, słabe. Dużo lepiej człowiek czuje się w gronie znanych sobie osob niż znanych, czasem tylko z widzenia podczas Mszy Świętej lub zupelnie nigdy nie widzianych, a przecież dla siebie nawzajem tworzących jakaś znaną na codzień społeczność. No więc niefajnie mi było na zebraniu. Jednak głównym powodem niefajności nie był powyższy dyskomfort. Bardziej było nie fajnie dlatego, że trudno mi było odpowiedzieć siebie na pytanie: o co chodzi? Bo ja to nastawiłam się,  że jakieś niezwykle istotne sprawy będą poruszane, oczywiście również organizacyjne, również finansowe, ale okazało się, że o wiele bardziej chodzi o to czy można sobie wybrać ramkę na obrazek- pamiątkę czy też nie można i wszyscy muszą mieć identyczne albo czy można będzie zgrać sobie wszystkie zdjecia z kościoła. Odpowiedzi na te i inne dziwne i błahe pytania oraz wybór wzoru pamiątki spośród chyba 5 możliwych, a także wybranie dnia tygodnia na spotkania (ja nie mogę bo mamy fortepian podobało mi się najbardziej), zajęło najwiecej czasu z tego trwającego 2 godziny zebrania. 
A i jeszcze fotograf - też długo zeszło, zanim kilka osób zadalo to samo pytanie uzyskując taką samą odpowiedź, bo zbyt zajęci byli gadaniem i nie sluchali poprzedniej odpowiedzi na identyczne pytanie...
 Ale... wszystko, co chciałam się dowiedzieć, się dowiedziałam, wszystko co potrzebowałam uzupełniać-uzupelnilam. Wiem komu i ile mam wpłacić skladki, wiem kiedy i jak odbędzie się pierwsza spowiedź (w niedzielę Miłosierdzia Bożego). Wiem kiedy i od kiedy zaczną się spotkania i próby. Wiem, że nie ma rękawiczek, torebek i ...świec. I wiem coś, czego nigdy głośno nie wypowiem przed dziećmi, że żałuję, że jednak nie zdecydowałam się na posłanie ich, wraz z dziećmi z ich klas do Pierwszej Komunii Świętej w parafii naszej szkoły, czyli poza naszą parafią...
A może tak tylko mi się wydaje, może to ze zmęczenia już nie mam jasności postrzegania sytuacji. A zmęczona jestem dniem dzisiejszym bardzo, chociaż jestem na zwolnieniu bo A. chora i "siedzę" z nią w domu.  Nabiegalam się jak głupia w te i nazad. Rano zostawilam dzieci same i pobiegłam do przychodni zanieść A. mocz do analizy. Chwilę po powrocie zaprowadziłam W. do szkoły i od razu wzielam A. lekcje, żeby potem za dużych zaległości nie miała. Po południu pobiegłam po W. do szkoły i potem migusiem w całkiem przeciwnym kierunku na zebranie... W miedzyczasie były inhalacje, syropki, oranzadki, gotowanie zupy i zastanawianie się jakie by sensowne postanowienie wielkopostne poczynić, bo przecież jutro Popielec...
Może sobie postanowię, żeby ludzi nie oceniać i nie irytować się tylko dlatego, że ktoś myśli inaczej i ma inne priorytety...