niedziela, 10 lipca 2016

Wiśniowa sobota...

Przerobiłam wczoraj ok. 11 kg wiśni. Ponieważ nie robię kompotów, całość musiałam wydrukować. Dzieciaki mocno mi pomogły i w pestkowaniu i w sprzataniu łazienki (A. ), gdy ja siedzialam w klejącej kuchni, całej popryskanej wiśniowym sokiem...


Zrobiłam:
* wiśnie w rumie,
* nalewkę wiśniowa,
* dżem - galaretkę,
* dżem - konfiturę z czekoladą,
* zwykły tradycyjny dżem powstały z wiśni       po zlaniu soku,
* sok.

czwartek, 23 czerwca 2016

Tatuś..

Mój... Nigdy nie nazywany ojcem, zawsze Tatusiem. Teść to tato, tato to Tatuś.
Kolejny rok jest z nami, nasza tykająca bomba zegarowa...

piątek, 17 czerwca 2016

środa, 1 czerwca 2016

...

Mój balkon niestety nie wygląda tak, jak powinien i w najmniejszym nawet stopniu nie przypomina tego, co sobie zaplanowałam i wymyśliłam...





I pomimo tego, że otaczam się kwiatkami i próbuję dopuszczać do siebie same dobre myśli i pozytywne emocje, to jedynak żal mi utraconych marzeń. Po prostu były pewne plany i marzenia, ba, nawet decyzje, i okazało się w ciągu dwóch dni, że one nieważne są, że nie mają znaczenia dla nikogo oprócz mnie...
Na ich miejsce weszły nowe plany i decyzje. Zupełnie nie moje, zupełnie mi obce, ale rzekomo bardzo mocno korzystne dla przyszłości mojego T.
Chyba powinnam się cieszyć, że w końcu jest szansa, że los T. się odmieni, a jego droga zawodowa będzie pełna satysfakcji i spelnienia, ale nie potrafię... Nie jestem w stanie się cieszyć, bo jestem w żałobie po usmierconych nagle i bez ostrzeżenia... marzeniach... Marzeniach o wolnosci, przestrzeni, ziemi, powietrzu, drzewach, kwiatach, ogrodzie, baseniku rozstawionym na podworzu na wakacyjny czas, leżaku w cieniu wielkiego drzewa, bosych stopach na mokrej porannej rosie, kawie pitej na ganku lub jego schodach, marzeniach o moim DOMU z kawałkiem ziemi...


**************
Dzisiaj Dzień Dziecka.
 Moje dzieci są siłą napędową mojego życia...

Niedzielne popoludnie spędziliśmy na rowerach. Było fajnie...

czwartek, 26 maja 2016

...

Wczorajszy wieczór spędziłam "topiąc smutki w butelce wódki"...
Jestem wdzięczna Bogu, że mam taką osobę, której zawsze chce się słuchać moich żali...

Bo jestem pełna żalu...
Bo się na kimś zawiodłam...
Bo bliscy ludzie okazali się być inni niż przez 15 lat myślałam...
Bo zaplanowali naszą najbliższą przyszłość, nie patrząc na to że nasze plany były zgoła inne...
Bo okazało się, że "zua kobieta jestem", bo nie zgadzam się na wszystko bezwarunkowo, a powinnam nawet wdzięczna być...
Bo okazało się, że ja o tych wszystkich planach nie zostałam poinformowana, bo mnie to "nie dotyczy"...
Bo zwyczajnie przykro mi jest i smutno...

*********
Zawsze powtarzam, że jutro jest nowy dzień, a rankiem problemy wydają się jakby mniejsze niż nocą. Tym razem to się nie potwierdziło. Nastał ranek, nowy dzień, nowe nadzieje, a ja wciąż czuję się źle...
Wybieramy się na Mszę Św. i procesję, więc jakoś muszęu się jakoś ogarnąć i pozbyć się tych żali...

niedziela, 22 maja 2016

Pierwsza Komunia Święta...

Miesiące rozterek, rozmyślań, przygotowań i modlitwy... Wszystko to doprowadziło do tego momentu, w którym teraz jesteśmy, czyli zarówno W, jak i jego młodsza siostra A. mogą w pełni uczestniczyć we Mszy Świętej, przyjmując do swoich serduszek Pana Jezusa...

*************




W niedziele wszystko udało się idealnie, dzieci szczęśliwe i radosne... Chcę wierzyć, że zdołałam wpoić im, co, a raczej KTO jest w tym dniu dla nich najważniejszy...
Pogoda wymarzona, choć było zimno, ale ani deszcz ani wiatr nie narzucił nam konieczności ubierania dodatkowych kurtek czy pelerynek. Nie było duszno, ani gorąco - było optymalnie...
Przybyły całe nasze rodziny oprócz drugich połówek moich chłopaków, bo one miały taką sama uroczystość u dziecka swojego brata, więc rodziny podzieliły się po połowie, żeby nikt nie czuł się gorszego sortu:) 
Wszystko wyglądało tak, jak uważałam, że powinno wyglądać. Leniwy bezstresowy niedzielny poranek i później powolne zbieranie się do wyjścia. Fryzura A., fryzura W, alby, błogosławieństwo i w drogę. W kościele byliśmy pół godziny wcześniej - i dobrze, dzięki temu oboje mogliśmy zająć miejsce siedzące. Cały kościół pękał w szwach. Trzymałam miejsce dla moich rodziców, bo bałam się, że jak przyjadą później to już nie będą mieli możliwości usiąść, a to byłby dramat, zwłaszcza dla schorowanego Taty. Na szczęście też byli wcześniej i spokojnie sobie usiedli, gdzie chcieli. 
Siedzieliśmy z T. trochę z tyłu i raczej musiałam mocno szyję wyciągać żeby swoje dzieciaczki czasem widzieć. Najważniejszy moment widziałam. A po nim ich szczęśliwe buzie... I moja szczęśliwa twarz i oczy pełne łez wzruszenia i jakiejś takiej tkliwości... Niesamowite przeżycie dla matki...
Potem zdjęcia. Tak jak chciałam - z rodzicami, z dziadkami i z chrzestnymi... 
I na obiadek. Ok. 16.30 byliśmy w domu. Mój T. usnął siedząc w fotelu, przy włączonym meczu, a my z dziećmi wracaliśmy jeszcze do tego co właśnie kilka godzin wcześniej się działo, rozpakowaliśmy prezenty i dzień nieubłaganie zmierzał do końca... Piękny, niepowtarzalny dzień. Chcę wierzyć , że na długi czas najpiękniejszy dzień w  życiu moich dzieci.
A od poniedziałku Biały Tydzień. Bardzo szybko minął... Praca, szkoła, szybciutko ze szkoły do domu coś przekąsić i do kościoła. We środę była pielgrzymka dziekczynna do Ś. W. , a tam msza, potem ognisko, kiełbaski i zabawa na placu zabaw. Bardzo miło spędzony dzień.
W piątek zakończenie Białego Tygodnia, poświęcenie pamiątek i ...pranie alb.

A dziś kolejna rodzinna uroczystość - Pierwsza Komunia Święta mojego bratanka B.
Było idealnie...